Rok 1647 był to dziwny rok, w
którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i
nadzwyczajne zdarzenia.
Oskary zza kulis: zdjęcie poglądowe |
Nie
mogłam się powstrzymać, by nie zacząć od cytatu z Sienkiewicza, którego
pompatyczny i przesadnie majestatyczny ton idealnie wpasowuje się w charakterystykę
mojego zeszłego filmowego roku. Miesięcy pod znakiem filmów- lepszych,
gorszych, wybitnych i tych wciąż odbijających się potężnym kacem. Nadrobiłam
oglądanie wszystkich kultowych bajek, poznałam urok krótkometrażówek, ba, nawet
wybrałam spośród milionów swojego
ulubionego reżysera i razem z nim odkryłam istnienie symetrii.
Podobnie
rzecz się miała z Oskarami- po raz pierwszy w życiu, wyjątkowo dałam się
oczarować ich komercyjno-celebrycką
otoczką. Czekałam na nominacje, śledziłam przewidywania, oskarowe sukienki i
wszystkie możliwe ploteczki (myślałby
kto!) Moja chroniczna bezsenność bez większych problemów pozwoliła mi
finalnie obejrzeć prawie całą galę. Co prawda, okropnie nużącą i ciągnącą się w
nieskończoność, ale poniekąd przyjemną z tego względu, że udało mi się obejrzeć
większość filmów. Wiedziałam za kogo trzymam kciuki, a czyja ewentualna wygrana
mogłaby skutkować u mnie (i kilka razy
skutkowała...) dzikim atakiem złości i nieopisanego niezrozumienia.
Odhaczenie wszystkich pretendujących do nagrody produkcji nie było niczym
trudnym- kilka wyjść do kina i dwie solidne noce filmowe w zupełności
wystarczyły. Nie mogę się nadziwić, że sami członkowie prestiżowej Akademii nieraz przyznawali się do powierzchownej
znajomości scenariuszy. Zresztą, to dużo ujmuje całemu przedsięwzięciu, a i ja
po całej tej fecie mam poważne wątpliwości, czy ta złota statuetka może o
czymkolwiek świadczyć (poza chwilą na wizji i milionem wymuskanych zdjęć oraz
możliwością przetopienia na sygnet).
Najlepszy film nieanglojęzyczny -
"Ida"
Przewidywałam,
że po oskarowej gali chociaż na jeden dzień utożsamię się z Małą Mi, zwiążę
sobie kucyk na czubku głowy i z uśmiechem triumfu będę potwierdzać swoje
pesymistyczne i malkontenckie przewidywania... W tej chwili jednak mam ochotę zamienić
się we Włóczykija, nasunąć kapelusz na oczy i incognito zwiać do jakiegokolwiek
nieskażonego cywilizacją miejsca.
W
ciągu doby od ogłoszenia wyników udało mi się pokłócić ze wszystkimi możliwymi
zwolennikami filmu, niedługo pewnie moje konto na filmwebie zostanie zbanowane
za nieprzychylną ocenę, a sama nie dostanę od księdza rozgrzeszenia za krytyczne bluźnierstwa. Trudno też
wytłumaczyć zainteresowanym, że cały film mi się nie podobał z zupełnie
zwykłych, osobistych pobudek, tak samo jak nie podobają mi się koszulki z
napisami i buraczki rozlane na talerzu obok kotleta mielonego. Bez żadnych
ideologicznych względów, dopatrywania się, kto jest Polakiem, a kto nie jest,
kto jest Żydem, a kto żydem, kto kogo pozabijał, co jest moje, a co mojsze. Dodatkowo,
drogi Czytelniku, jeśli nie spodobała Ci się "Ida", bądź ostrożny, bo
możesz kolejny raz okazać się cebulakiem,
burakiem i jakimkolwiek innym warzywem, które pełne jest jadu, zawiści i
nie kibicuje ojczyźnie naszej. Proszę
Państwa, ostrożnie!
pora na giligili |
Flm
filmem, poświęciłam mu całą notkę, teraz warto wspomnieć o odbiorze nagrody.
Czytałam wiele opinii i nie mogłam się nadziwić, że około-anglojęzyczny monolog Pawła Pawlikowskiego spotkał się z tak
ogromnym entuzjazmem. Przeciągnięty do granic, wypluty na jednym wydechu,
kondensujący całe mnóstwo niekoniecznie zabawnych wtrąceń. Całość przypominała
mi moje nieprzygotowane podejście do matury ustnej z angielskiego: mówić,
mówić, mówić, byle mówić, a nuż zdobędę punkty i sympatię komisji, opowiadając
o oglądaniu niedźwiedzi w zoo. W wymowie nie zostaje dla mnie niczym więcej, a
pokraczną odezwą: Polacy, pijcie moje
zdrowie! ... Przedłużanie swojej pogawędki
i trzymanie rąk w kieszeni nie wydaje mi się niczym eleganckim. Dobrze chociaż,
że ani razu nie padło słowo-klucz całej gali: DIVERSITY. Chociaż mogłoby, bo bohaterowie czarno-białego filmu są
z założenia przynajmniej połowicznie czarni…
Z
konkurentów "Idy" udało mi się jedynie obejrzeć gruzińskie
"Mandarynki". Obraz niezwykle urokliwy, ale dosadnie gorzki, podejmujący
wyjątkowo trudny temat wojny między Abchazją a Gruzją. Absolutnie nie przepadam
za takimi kinowymi problemami, ale film zostaje w pamięci i w zagadkowy sposób
uwrażliwia. Polecam, jeśli nie dla fabuły, to dla wartości poznawczych. W
przyszłości może kiedyś zbiorę się do obejrzenia "Dzikich historii" i
"Lewiatana", choć ten ostatni (jak
zwykle) przeraża mnie długością.
Temat
"Idy" uważam za zamknięty. Dostała? Dostała i niechaj ma. Doszły do
mnie słuchy, że Agata Trzebuchowska całkiem niedawno skończyła studia na moim
przedziwnym wydziale. Czy to oznacza, że i ja mam szanse zostać piękną i znaną
aktorką?
Najlepszy aktor drugoplanowy - J.K. Simmons
Cała
Leśna Góra musiała rozpłynąć się w szczęściu i euforii- statuetka dla najlepszego
aktora drugoplanowego powędrowała do dr. Trettera znanego również jako J.K.
Simmons. Osobiście trzymałam kciuki za Nortona- zakręconego, szalonego
aktorzynę z "Birdmana", ale i nie mam nic przeciwko werdyktowi
Akademii. Simmons spisał się w "Whiplashu" na tyle, że myśląc o
filmie, zapominam o głównym bohaterze, a mam przed oczami złożone do
dyrygowania palce surowego nauczyciela i słyszę gdzieś w głowie syczące
komendy. To on, a nie tam żaden Gray naprawdę potrafił porządnie i bezlitośnie
wybiczować swoich uczniów. Zarówno słowem, jak i samym paraliżującym
spojrzeniem.
Przy
okazji tej kategorii, chciałabym pozdrowić mamę i tatę, a także wszystkich
kowbojów oraz ludzi gustujących w kapeluszach.
Najlepsza aktorka drugoplanowa -
Patricia Arquette
Co
należy zaznaczyć, ze wszystkich oskarowych produkcji, żadna nie rozczarowała i
nie zanudziła mnie tak bardzo jak "Boyhood". Chciałabym przeprowadzić
merytoryczną dyskusję o jego sensie z kimkolwiek, kto nie użyje argumentu kręcili go 12 lat. Dla mnie (a także dla
mnego współoglądacza) całość niemiłosiernie się dłużyła i zdawała się być czymś
w rodzaju życia do oglądania dla
tych, którym brakuje swego. Miałka,
nijaka fabuła, trzy godziny randowomo powklejanych scen bez głębszego przekazu
i wątpliwa przyjemność obserwowania fizycznych zmian aktorów, im też pewnie
zdarzało się zapomnieć, że przecież jeszcze u
Linklatera w czymś tam ciągle grają. Szczęśliwie, pomimo przesadnie
licznych nominacji, "Boyhood" pożegnał Oskary z jedną samotną
statuetką, która wydaje mi się wciśniętą żeby
mieli za te lata. Czym się zasłużyła dla kina Patricia Arquette? Nie mam
zarówno bladego, jak i zielonego pojęcia. Zmieniła fryzurę, zrobiła dzieciom
płatki i sprzedała mieszkanie. A, no i
przez chwilę dramatycznie leżała na podłodze w garażu. Doprawdy, tej
nagrodzie nie mogę się nadziwić. Chuchałam i dmuchałam na Emmę Stone, której
oczy niesamowicie przemawiały w "Birdmanie". Idealnie wpasowała się
do roli lekko niezrównoważonej młodej
buntowniczki, która mimo wszystko sporo
wie o życiu i potrafi się porządnie wydrzeć. Nawet delikatna Keira zrobiła
na mnie większe wrażenie w "Imitation Game", niż bojhudowa
"mama". No właśnie, zrobiła na
mnie wrażenie...
Najlepszy aktor pierwszoplanowy -
Eddie Redmayne
Bez
dwóch zdań, ten przeuroczy brytyjski chłopak po prostu się spisał w swojej
roli. Nie dość, że bardzo sympatyczny, to i wierny w odgrywaniu sparaliżowanego
Stephena Hawkinga. Czarujący, angielsko piegowaty, sprytnie łapał za serce.
Fakt, że "Teoria wszystkiego" to wyciskacz łez, ale tak zgrabnie i
nienachalnie skonstruowany, że nawet mi zdarzyło
się wycierać po kryjomu nos. Można by zarzucić Eddiemu, że went full retard, ale to już osobiste odczucia, moim ślepowatym
okiem, zwyczajnie bezbłędnie zagrał tego, którego miał zagrać i chwała mu za
to. Do całego filmu mogłabym się poważnie przyczepić, ale Eddiego będę bronić
jak lwica. Ot, taka słabość.
Najlepsza aktorka - Julianne Moore
Podobnie
jak wyżej, z całego rozmiękczonego "Still Alice" serca kibicowałam
Julianne Moore. Prosty film o niczym
szczególnym zrobił na mnie ogromne wrażenie. Krótka historia chorej na
Alzheimera bez żadnych dodatkowych rewelacji, moralizatorstwa i irytującej
dydaktyki w subtelny (słowo-klucz!) sposób pokazuje zmagania ze swoją
postępującą niezaradnością, uzależnieniem od pomocy najbliższych i poczuciem
powolnego odchodzenia ze świata tych
żywszych. Choć po mojej ubóstwianej
"Magnolii" Andersona, Julianne kojarzyła mi się z krzykliwą
neurotyczką, jako podupadająca na zdrowiu pani profesor wypadła doskonale i
szalenie, niepokojąco autentycznie.
Zdziwiły
mnie nominacje dla Felicity Jones i Rosamund Pike (o ślicznej różanej sukience,
chyba mojej ulubionej z całej gali...). Pierwsza, poza dziewczęcą buzią,
zupełnie mnie do siebie nie przekonała, a druga zaś przekonała, tyle że aż do
przesady. Jako "Zaginiona dziewczyna" co prawda potrafiła wzbudzić
ambiwalentne uczucia, ale to wszystko dzięki scenariuszowi, o którym Akademia
zupełnie zapomniała.
Najlepszy długometrażowy film
animowany - Wielka Szóstka
Najlepszy krótkometrażowy film -
Uczta
Obie
bajki obejrzałam niejako ze sobą "sklejone", w kinie "Wielką
Szóstkę" poprzedzała "Uczta" i zastanawiam się, czy to nie
zarzutowało taką, a nie inną decyzją Akademii. Sherlockowanie na bok,
długometrażowy nieco marvelowski Disney naprawdę mi się podobał. Zaskakujący,
bo superbohaterski i z wielorasowymi bohaterami. Ciekawie poplątany, urzekający
nadmuchiwanym Baymaxem, chwilami porządnie wciągający intrygami i
przerażającym, chyba najstraszliwszym disneyowskim czarnym charakterem. Ja
dałam się oczarować, ale inne zdanie miały dzieciaki w kinie, które co rusz
latały do łazienki, a po godzinie któreś zniecierpliwione krzyknęło "kiedy
koniec?!". "Wielka Szóstka" da się lubić i z całej nominowanej
piątki, zagłosowałabym właśnie na nią. "Jak wytresować smoka 2" to
nieudany i niespójny odrzut hańbiący rewelacyjną pierwszą część, a
"Pudłaki" to bajka dla nikogo. Paskudna, ciemna i przerażająca, bez
krzty dziecięcej naiwności czy marzycielskiej fantazji. Dwóch pozostałych
produkcji nie widziałam, bo ich obejrzenie w Polsce graniczy z cudem.
Co
do "Uczty", nie mam żadnego porównania, bo animowane krótkometrażówki
pomału stają się nieosiągalnym dla widza cymesem, ale ta zwycięska zupełnie mi
się nie podobała. Nie wiem nawet, co mogłoby mi się w niej podobać i co mogłoby
zwrócić na siebie uwagę. Mignęło gdzieś pomiędzy reklamą ice tea, a spotem
promującym którąś gazetę. I tyle.
Pomijam
pozostałe filmy fabularne i dokumentalne krótkometrażowe, bo nie miałam tyle szczęścia,
by je obejrzeć. Być może kiedyś pojawią się w którymś kinie, tak jak zeszłego
roku w moim rodzinnym, dość zacofanym mieście, na długim, solidnym maratonie.
Podobnie wymiguję się od pisania o efektach specjalnych i montażu dźwięku- kompletnie się na tym nie znam i choćbym chciała, nie umiem się powymądrzać.
Najlepsza piosenka - Selma - "Glory", wyk. John Legend (I) i
Common
"Glory"
mi się nie podobało, bo nie było osom. Jedna jedyna piosenka była osom i nie
wygrała, więc reszta przepada w zapomnienie. Nie cierpię takiego grania na
uczuciach, amerykańsko-oskarowego mesjanizmu i grom wie czego jeszcze. Samo
wykonanie na gali skutecznie przyprawiło mnie o mdłości i oddaliło jakąkolwiek
chęć obejrzenia "Selmy", która trafia do przepastnego koszyka:
obejrzę nigdy. Skandaliczne jest pominięcie "Lego przygody" w
nominacjach bajkowych, więc na pociechę chociaż Tegan & Sara mogły dostać
po złotym nagim mężczyźnie. Co prawda, wykonanie na żywo było bardzo ślamazarne
i niezbyt porywające, ale who cares.
Lego sprytnie zaaranżowało produkt placement, ale niechaj aranżuje, nikt z
Akademii i tak im łez nie powróci.
Największe
zaskoczenie gali: Tegan & Sara to dwie kobiety! (byłam przekonana, że to
duet damsko-męski)
Najlepszy scenariusz adaptowany
- "Gra tajemnic "
Kolejny
raz mam nieodparte wrażenie, że to nagroda "na pocieszenie".
"Imitation game" to bardzo przeciętny i dość powierzchowny film.
Taki, który za jakiś czas Telewizja Polska mogłaby spokojnie puścić w niedzielę
po Familiadzie. Nic porywającego, szczególnego, ujmującego. Ujmujący za to
starał się być odbiorca statuetki. Niegdyś niezrozumiany, chciał popełnić
samobójstwo, a teraz proszę, ma Oskara i już nie chce!
Jeśli
kiedykolwiek ktokolwiek pozwoli mi zostać tytułowanym psychologiem, będę leczyć
terapią oskarową.
"Grand Budapest Hotel"
- · Najlepsza charakteryzacja i fryzury
- · Najlepsza muzyka oryginalna
- · Najlepsza scenografia
- · Najlepsze kostiumy
Jeśli
chodzi o cokolwiek, co wyszło spod ręki Wesa Andersona, nie ma we mnie ni krzty
obiektywizmu. Gdyby tylko zdecydował się produkować płatki śniadaniowe, waciki
kosmetyczne czy cokolwiek innego, wynajęłabym garaż, żeby to bez końca
gromadzić i wielbić tak samo, jak samego reżysera. "Grand Budapest
Hotel" to pierwszy film Wesa, który miałam przeogromną przyjemność
zobaczyć i to na dużym ekranie. Symetryczne kadry, dopieszczone szczegóły,
kolorowe tapety- to wszystko dostarcza mi wizualnej ekstazy. W przypadku
Hotelu, dodatkowo za formą szybko truchta treść- zabawna, lekka, łatwa i
przyjemna w najdoskonalszy sposób. Akademia zdaje się dzielić moje zdanie,
szalenie żałuję, że wszystkie statuetki powędrowały w uznaniu całej otoczki, a
lekko zapomniano o scenariuszu, reżyserze i wreszcie o najważniejszej kategorii
dla najlepszego filmu. Mimo to, jestem w pełni usatysfakcjonowana z werdyktu.
Trudno nie docenić scenografii, kostiumów, a nawet i charakteryzacji w tak
teatralnym, dopieszczonym filmie, w którym zdaje się, że sam Wes sprawdzał
poziomicą pion ścian, by całość mogła się idealnie prezentować. Muzyka Desplata
to wisienka na torcie, który połykam w całości i połknę pewnie jeszcze nie raz,
bo już snuję fantazje o kolejnym oglądaniu.
"Birdman"
·
Najlepszy film
·
Najlepszy reżyser - Alejandro González Iñárritu
·
Najlepszy scenariusz oryginalny
·
Najlepsze zdjęcia
Akademia
pozytywnie mnie zaskoczyła. Obawiałam się nagród dla bardziej
"bezpiecznych" produkcji, a sam "Birdman" w odbiorze okazał
się dziwnie kontrowersyjnym filmem. Być może, kiedy już odpowiednio długo nad
nim pomyślę, napiszę całą długą notkę, ale póki co mogę tylko potakiwać znawcom
i przyznać, że to wyjątkowy i niesamowity film. Przede wszystkim, ciekawy
technicznie- bez cięć, kręcony z perspektywy kogoś, kto snuje się po teatrze za
bohaterami, otwiera kolejne drzwi, wbiega po schodach, oddycha pełną piersią na
dachu i spogląda ze strachem w dół. Poza tym, scenariusz traktuje o tym, co
najbardziej w sztuce mnie kręci- porusza relację twórca-dzieło, przeinacza starego dobrego Wertera, maluje na nowo
portret Doriana Greya. Okraszony wewnętrznym monologiem głównego bohatera
(świetny Keaton) i niemalże schizofrenicznymi wizjami pierzastego alter ego,
uderza w trudne i zawiłe rejony ambicji, oczekiwań wobec swoich wytworów,
niepowodzeń i zmagań się z samym sobą. Genialnie podsumowuje całą oskarową
galę, wylęgarnię celebrytów i całe vanity
fair. Choć Wesowi Andersonowi dałabym gwiazdkę z nieba i zagrała mu na każdej gitarze świata, mogę na
chwileczkę o nim zapomnieć i przytaknąć Akademii. Cieszę się, że w odstawkę
poszły wszystkie "Boyhoody", "Teorie wszystkiego" i około-polityczne filmy, w których
strzelają, a doceniono ambitny, wymagający chwili zastanowienia film. Bo o to
chyba chodzi, by wzruszać, bawić i coś po sobie pozostawiać. (oby nie
niesmak i 12...no dobrze, koniec podśmiechujek z oskarowych dzieł)
Cała
gala nieszczególnie mnie wciągnęła. Samo wręczanie nagród odbywało się szybko i
sprawnie, zaś przerwy na reklamy, piosenki i żarciki niemożliwego do zniesienia
Barneya, który podobno ma na imię Neil Patrick, były nie do zniesienia. Fakt,
podobał mi się film rozpoczynający fetę, ale dalej było już tylko gorzej.
Sukienki, partnerki, piersiówki. Można popatrzeć, ale kiedy to trwa w
nieskończoność, pomału traci się cierpliwość i jakiekolwiek zaciekawienie.
Okropnie irytowały mnie wszystkie wątki dotyczące równouprawnienia rasowego,
wtrącenia feministyczne i wyciskane na siłę łzy przy każdej możliwej okazji.
Mimo
wszystko, chyba wolę oglądać filmy w swoim domowym zaciszu i dyskutować o nich
z najbliższymi znajomymi. Bez złota, blichtru i całej tej otoczki. Przy
herbacie, o.
Podsumowując:
sukienki:
Rosamund Pike/ 10 (ubrała się zgodnie ze swoim imieniem!)
werdykty:
8/10 bo jednak dali "Boyhoodowi"
nudność
gali: "Boyhood" / 10
herbata:
a tu zaskoczenie, dzisiaj cydr
cydr:
cydr/10 zawsze i o każdej porze
0 komentarzy:
Prześlij komentarz