2/27/2015

Noc do innych niepodobna

Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia.

Oskary zza kulis: zdjęcie poglądowe

Nie mogłam się powstrzymać, by nie zacząć od cytatu z Sienkiewicza, którego pompatyczny i przesadnie majestatyczny ton idealnie wpasowuje się w charakterystykę mojego zeszłego filmowego roku. Miesięcy pod znakiem filmów- lepszych, gorszych, wybitnych i tych wciąż odbijających się potężnym kacem. Nadrobiłam oglądanie wszystkich kultowych bajek, poznałam urok krótkometrażówek, ba, nawet wybrałam spośród milionów swojego ulubionego reżysera i razem z nim odkryłam istnienie symetrii.

Podobnie rzecz się miała z Oskarami- po raz pierwszy w życiu, wyjątkowo dałam się oczarować ich komercyjno-celebrycką otoczką. Czekałam na nominacje, śledziłam przewidywania, oskarowe sukienki i wszystkie możliwe ploteczki (myślałby kto!) Moja chroniczna bezsenność bez większych problemów pozwoliła mi finalnie obejrzeć prawie całą galę. Co prawda, okropnie nużącą i ciągnącą się w nieskończoność, ale poniekąd przyjemną z tego względu, że udało mi się obejrzeć większość filmów. Wiedziałam za kogo trzymam kciuki, a czyja ewentualna wygrana mogłaby skutkować u mnie (i kilka razy skutkowała...) dzikim atakiem złości i nieopisanego niezrozumienia. Odhaczenie wszystkich pretendujących do nagrody produkcji nie było niczym trudnym- kilka wyjść do kina i dwie solidne noce filmowe w zupełności wystarczyły. Nie mogę się nadziwić, że sami członkowie prestiżowej Akademii nieraz przyznawali się do powierzchownej znajomości scenariuszy. Zresztą, to dużo ujmuje całemu przedsięwzięciu, a i ja po całej tej fecie mam poważne wątpliwości, czy ta złota statuetka może o czymkolwiek świadczyć (poza chwilą na wizji i milionem wymuskanych zdjęć oraz możliwością przetopienia na sygnet).

Najlepszy film nieanglojęzyczny - "Ida"

Przewidywałam, że po oskarowej gali chociaż na jeden dzień utożsamię się z Małą Mi, zwiążę sobie kucyk na czubku głowy i z uśmiechem triumfu będę potwierdzać swoje pesymistyczne i malkontenckie przewidywania... W tej chwili jednak mam ochotę zamienić się we Włóczykija, nasunąć kapelusz na oczy i incognito zwiać do jakiegokolwiek nieskażonego cywilizacją miejsca.

W ciągu doby od ogłoszenia wyników udało mi się pokłócić ze wszystkimi możliwymi zwolennikami filmu, niedługo pewnie moje konto na filmwebie zostanie zbanowane za nieprzychylną ocenę, a sama nie dostanę od księdza rozgrzeszenia za krytyczne bluźnierstwa. Trudno też wytłumaczyć zainteresowanym, że cały film mi się nie podobał z zupełnie zwykłych, osobistych pobudek, tak samo jak nie podobają mi się koszulki z napisami i buraczki rozlane na talerzu obok kotleta mielonego. Bez żadnych ideologicznych względów, dopatrywania się, kto jest Polakiem, a kto nie jest, kto jest Żydem, a kto żydem, kto kogo pozabijał, co jest moje, a co mojsze. Dodatkowo, drogi Czytelniku, jeśli nie spodobała Ci się "Ida", bądź ostrożny, bo możesz kolejny raz okazać się cebulakiem, burakiem i jakimkolwiek innym warzywem, które pełne jest jadu, zawiści i nie kibicuje ojczyźnie naszej. Proszę Państwa, ostrożnie!
pora na giligili

Flm filmem, poświęciłam mu całą notkę, teraz warto wspomnieć o odbiorze nagrody. Czytałam wiele opinii i nie mogłam się nadziwić, że około-anglojęzyczny monolog Pawła Pawlikowskiego spotkał się z tak ogromnym entuzjazmem. Przeciągnięty do granic, wypluty na jednym wydechu, kondensujący całe mnóstwo niekoniecznie zabawnych wtrąceń. Całość przypominała mi moje nieprzygotowane podejście do matury ustnej z angielskiego: mówić, mówić, mówić, byle mówić, a nuż zdobędę punkty i sympatię komisji, opowiadając o oglądaniu niedźwiedzi w zoo. W wymowie nie zostaje dla mnie niczym więcej, a pokraczną odezwą: Polacy, pijcie moje zdrowie! ... Przedłużanie swojej pogawędki i trzymanie rąk w kieszeni nie wydaje mi się niczym eleganckim. Dobrze chociaż, że ani razu nie padło słowo-klucz całej gali: DIVERSITY. Chociaż mogłoby, bo bohaterowie czarno-białego filmu są z założenia przynajmniej połowicznie czarni…

Z konkurentów "Idy" udało mi się jedynie obejrzeć gruzińskie "Mandarynki". Obraz niezwykle urokliwy, ale dosadnie gorzki, podejmujący wyjątkowo trudny temat wojny między Abchazją a Gruzją. Absolutnie nie przepadam za takimi kinowymi problemami, ale film zostaje w pamięci i w zagadkowy sposób uwrażliwia. Polecam, jeśli nie dla fabuły, to dla wartości poznawczych. W przyszłości może kiedyś zbiorę się do obejrzenia "Dzikich historii" i "Lewiatana", choć ten ostatni (jak zwykle) przeraża mnie długością.

Temat "Idy" uważam za zamknięty. Dostała? Dostała i niechaj ma. Doszły do mnie słuchy, że Agata Trzebuchowska całkiem niedawno skończyła studia na moim przedziwnym wydziale. Czy to oznacza, że i ja mam szanse zostać piękną i znaną aktorką?

Najlepszy aktor drugoplanowy -  J.K. Simmons

Cała Leśna Góra musiała rozpłynąć się w szczęściu i euforii- statuetka dla najlepszego aktora drugoplanowego powędrowała do dr. Trettera znanego również jako J.K. Simmons. Osobiście trzymałam kciuki za Nortona- zakręconego, szalonego aktorzynę z "Birdmana", ale i nie mam nic przeciwko werdyktowi Akademii. Simmons spisał się w "Whiplashu" na tyle, że myśląc o filmie, zapominam o głównym bohaterze, a mam przed oczami złożone do dyrygowania palce surowego nauczyciela i słyszę gdzieś w głowie syczące komendy. To on, a nie tam żaden Gray naprawdę potrafił porządnie i bezlitośnie wybiczować swoich uczniów. Zarówno słowem, jak i samym paraliżującym spojrzeniem.

Przy okazji tej kategorii, chciałabym pozdrowić mamę i tatę, a także wszystkich kowbojów oraz ludzi gustujących w kapeluszach.

Najlepsza aktorka drugoplanowa - Patricia Arquette


Co należy zaznaczyć, ze wszystkich oskarowych produkcji, żadna nie rozczarowała i nie zanudziła mnie tak bardzo jak "Boyhood". Chciałabym przeprowadzić merytoryczną dyskusję o jego sensie z kimkolwiek, kto nie użyje argumentu kręcili go 12 lat. Dla mnie (a także dla mnego współoglądacza) całość niemiłosiernie się dłużyła i zdawała się być czymś w rodzaju życia do oglądania dla tych, którym brakuje swego. Miałka, nijaka fabuła, trzy godziny randowomo powklejanych scen bez głębszego przekazu i wątpliwa przyjemność obserwowania fizycznych zmian aktorów, im też pewnie zdarzało się zapomnieć, że przecież jeszcze u Linklatera w czymś tam ciągle grają. Szczęśliwie, pomimo przesadnie licznych nominacji, "Boyhood" pożegnał Oskary z jedną samotną statuetką, która wydaje mi się wciśniętą żeby mieli za te lata. Czym się zasłużyła dla kina Patricia Arquette? Nie mam zarówno bladego, jak i zielonego pojęcia. Zmieniła fryzurę, zrobiła dzieciom płatki i sprzedała mieszkanie. A, no i  przez chwilę dramatycznie leżała na podłodze w garażu. Doprawdy, tej nagrodzie nie mogę się nadziwić. Chuchałam i dmuchałam na Emmę Stone, której oczy niesamowicie przemawiały w "Birdmanie". Idealnie wpasowała się do roli lekko niezrównoważonej młodej buntowniczki, która mimo wszystko sporo wie o życiu i potrafi się porządnie wydrzeć. Nawet delikatna Keira zrobiła na mnie większe wrażenie w "Imitation Game", niż bojhudowa "mama". No właśnie, zrobiła na mnie wrażenie...



Najlepszy aktor pierwszoplanowy - Eddie Redmayne

Bez dwóch zdań, ten przeuroczy brytyjski chłopak po prostu się spisał w swojej roli. Nie dość, że bardzo sympatyczny, to i wierny w odgrywaniu sparaliżowanego Stephena Hawkinga. Czarujący, angielsko piegowaty, sprytnie łapał za serce. Fakt, że "Teoria wszystkiego" to wyciskacz łez, ale tak zgrabnie i nienachalnie skonstruowany, że nawet mi zdarzyło się wycierać po kryjomu nos. Można by zarzucić Eddiemu, że went full retard, ale to już osobiste odczucia, moim ślepowatym okiem, zwyczajnie bezbłędnie zagrał tego, którego miał zagrać i chwała mu za to. Do całego filmu mogłabym się poważnie przyczepić, ale Eddiego będę bronić jak lwica. Ot, taka słabość.


Najlepsza aktorka - Julianne Moore

Podobnie jak wyżej, z całego rozmiękczonego "Still Alice" serca kibicowałam Julianne Moore. Prosty film o niczym szczególnym zrobił na mnie ogromne wrażenie. Krótka historia chorej na Alzheimera bez żadnych dodatkowych rewelacji, moralizatorstwa i irytującej dydaktyki w subtelny (słowo-klucz!) sposób pokazuje zmagania ze swoją postępującą niezaradnością, uzależnieniem od pomocy najbliższych i poczuciem powolnego odchodzenia ze świata tych żywszych. Choć po mojej ubóstwianej "Magnolii" Andersona, Julianne kojarzyła mi się z krzykliwą neurotyczką, jako podupadająca na zdrowiu pani profesor wypadła doskonale i szalenie, niepokojąco autentycznie.
Zdziwiły mnie nominacje dla Felicity Jones i Rosamund Pike (o ślicznej różanej sukience, chyba mojej ulubionej z całej gali...). Pierwsza, poza dziewczęcą buzią, zupełnie mnie do siebie nie przekonała, a druga zaś przekonała, tyle że aż do przesady. Jako "Zaginiona dziewczyna" co prawda potrafiła wzbudzić ambiwalentne uczucia, ale to wszystko dzięki scenariuszowi, o którym Akademia zupełnie zapomniała.

Najlepszy długometrażowy film animowany  - Wielka Szóstka
Najlepszy krótkometrażowy film - Uczta

Obie bajki obejrzałam niejako ze sobą "sklejone", w kinie "Wielką Szóstkę" poprzedzała "Uczta" i zastanawiam się, czy to nie zarzutowało taką, a nie inną decyzją Akademii. Sherlockowanie na bok, długometrażowy nieco marvelowski Disney naprawdę mi się podobał. Zaskakujący, bo superbohaterski i z wielorasowymi bohaterami. Ciekawie poplątany, urzekający nadmuchiwanym Baymaxem, chwilami porządnie wciągający intrygami i przerażającym, chyba najstraszliwszym disneyowskim czarnym charakterem. Ja dałam się oczarować, ale inne zdanie miały dzieciaki w kinie, które co rusz latały do łazienki, a po godzinie któreś zniecierpliwione krzyknęło "kiedy koniec?!". "Wielka Szóstka" da się lubić i z całej nominowanej piątki, zagłosowałabym właśnie na nią. "Jak wytresować smoka 2" to nieudany i niespójny odrzut hańbiący rewelacyjną pierwszą część, a "Pudłaki" to bajka dla nikogo. Paskudna, ciemna i przerażająca, bez krzty dziecięcej naiwności czy marzycielskiej fantazji. Dwóch pozostałych produkcji nie widziałam, bo ich obejrzenie w Polsce graniczy z cudem.

Co do "Uczty", nie mam żadnego porównania, bo animowane krótkometrażówki pomału stają się nieosiągalnym dla widza cymesem, ale ta zwycięska zupełnie mi się nie podobała. Nie wiem nawet, co mogłoby mi się w niej podobać i co mogłoby zwrócić na siebie uwagę. Mignęło gdzieś pomiędzy reklamą ice tea, a spotem promującym którąś gazetę. I tyle.



Pomijam pozostałe filmy fabularne i dokumentalne krótkometrażowe, bo nie miałam tyle szczęścia, by je obejrzeć. Być może kiedyś pojawią się w którymś kinie, tak jak zeszłego roku w moim rodzinnym, dość zacofanym mieście, na długim, solidnym maratonie.
Podobnie wymiguję się od pisania o efektach specjalnych i montażu dźwięku- kompletnie się na tym nie znam i choćbym chciała, nie umiem się powymądrzać.

Najlepsza piosenka - Selma  - "Glory", wyk. John Legend (I) i Common


"Glory" mi się nie podobało, bo nie było osom. Jedna jedyna piosenka była osom i nie wygrała, więc reszta przepada w zapomnienie. Nie cierpię takiego grania na uczuciach, amerykańsko-oskarowego mesjanizmu i grom wie czego jeszcze. Samo wykonanie na gali skutecznie przyprawiło mnie o mdłości i oddaliło jakąkolwiek chęć obejrzenia "Selmy", która trafia do przepastnego koszyka: obejrzę nigdy. Skandaliczne jest pominięcie "Lego przygody" w nominacjach bajkowych, więc na pociechę chociaż Tegan & Sara mogły dostać po złotym nagim mężczyźnie. Co prawda, wykonanie na żywo było bardzo ślamazarne i niezbyt porywające, ale who cares. Lego sprytnie zaaranżowało produkt placement, ale niechaj aranżuje, nikt z Akademii i tak im łez nie powróci.
Największe zaskoczenie gali: Tegan & Sara to dwie kobiety! (byłam przekonana, że to duet damsko-męski)

Najlepszy scenariusz adaptowany -  "Gra tajemnic"


Kolejny raz mam nieodparte wrażenie, że to nagroda "na pocieszenie". "Imitation game" to bardzo przeciętny i dość powierzchowny film. Taki, który za jakiś czas Telewizja Polska mogłaby spokojnie puścić w niedzielę po Familiadzie. Nic porywającego, szczególnego, ujmującego. Ujmujący za to starał się być odbiorca statuetki. Niegdyś niezrozumiany, chciał popełnić samobójstwo, a teraz proszę, ma Oskara i już nie chce!

Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek pozwoli mi zostać tytułowanym psychologiem, będę leczyć terapią oskarową.

  
"Grand Budapest Hotel"

  • ·         Najlepsza charakteryzacja i fryzury
  • ·         Najlepsza muzyka oryginalna
  • ·         Najlepsza scenografia
  • ·         Najlepsze kostiumy


Jeśli chodzi o cokolwiek, co wyszło spod ręki Wesa Andersona, nie ma we mnie ni krzty obiektywizmu. Gdyby tylko zdecydował się produkować płatki śniadaniowe, waciki kosmetyczne czy cokolwiek innego, wynajęłabym garaż, żeby to bez końca gromadzić i wielbić tak samo, jak samego reżysera. "Grand Budapest Hotel" to pierwszy film Wesa, który miałam przeogromną przyjemność zobaczyć i to na dużym ekranie. Symetryczne kadry, dopieszczone szczegóły, kolorowe tapety- to wszystko dostarcza mi wizualnej ekstazy. W przypadku Hotelu, dodatkowo za formą szybko truchta treść- zabawna, lekka, łatwa i przyjemna w najdoskonalszy sposób. Akademia zdaje się dzielić moje zdanie, szalenie żałuję, że wszystkie statuetki powędrowały w uznaniu całej otoczki, a lekko zapomniano o scenariuszu, reżyserze i wreszcie o najważniejszej kategorii dla najlepszego filmu. Mimo to, jestem w pełni usatysfakcjonowana z werdyktu. Trudno nie docenić scenografii, kostiumów, a nawet i charakteryzacji w tak teatralnym, dopieszczonym filmie, w którym zdaje się, że sam Wes sprawdzał poziomicą pion ścian, by całość mogła się idealnie prezentować. Muzyka Desplata to wisienka na torcie, który połykam w całości i połknę pewnie jeszcze nie raz, bo już snuję fantazje o kolejnym oglądaniu.

            "Birdman"
·         Najlepszy film 
·         Najlepszy reżyser - Alejandro González Iñárritu
·         Najlepszy scenariusz oryginalny
·         Najlepsze zdjęcia

Akademia pozytywnie mnie zaskoczyła. Obawiałam się nagród dla bardziej "bezpiecznych" produkcji, a sam "Birdman" w odbiorze okazał się dziwnie kontrowersyjnym filmem. Być może, kiedy już odpowiednio długo nad nim pomyślę, napiszę całą długą notkę, ale póki co mogę tylko potakiwać znawcom i przyznać, że to wyjątkowy i niesamowity film. Przede wszystkim, ciekawy technicznie- bez cięć, kręcony z perspektywy kogoś, kto snuje się po teatrze za bohaterami, otwiera kolejne drzwi, wbiega po schodach, oddycha pełną piersią na dachu i spogląda ze strachem w dół. Poza tym, scenariusz traktuje o tym, co najbardziej w sztuce mnie kręci- porusza relację twórca-dzieło, przeinacza starego dobrego Wertera, maluje na nowo portret Doriana Greya. Okraszony wewnętrznym monologiem głównego bohatera (świetny Keaton) i niemalże schizofrenicznymi wizjami pierzastego alter ego, uderza w trudne i zawiłe rejony ambicji, oczekiwań wobec swoich wytworów, niepowodzeń i zmagań się z samym sobą. Genialnie podsumowuje całą oskarową galę, wylęgarnię celebrytów i całe vanity fair. Choć Wesowi Andersonowi dałabym gwiazdkę z nieba i zagrała mu na każdej gitarze świata, mogę na chwileczkę o nim zapomnieć i przytaknąć Akademii. Cieszę się, że w odstawkę poszły wszystkie "Boyhoody", "Teorie wszystkiego" i około-polityczne filmy, w których strzelają, a doceniono ambitny, wymagający chwili zastanowienia film. Bo o to chyba chodzi, by wzruszać, bawić i coś po sobie pozostawiać. (oby nie niesmak i 12...no dobrze, koniec podśmiechujek z oskarowych dzieł)

Cała gala nieszczególnie mnie wciągnęła. Samo wręczanie nagród odbywało się szybko i sprawnie, zaś przerwy na reklamy, piosenki i żarciki niemożliwego do zniesienia Barneya, który podobno ma na imię Neil Patrick, były nie do zniesienia. Fakt, podobał mi się film rozpoczynający fetę, ale dalej było już tylko gorzej. Sukienki, partnerki, piersiówki. Można popatrzeć, ale kiedy to trwa w nieskończoność, pomału traci się cierpliwość i jakiekolwiek zaciekawienie. Okropnie irytowały mnie wszystkie wątki dotyczące równouprawnienia rasowego, wtrącenia feministyczne i wyciskane na siłę łzy przy każdej możliwej okazji.

Mimo wszystko, chyba wolę oglądać filmy w swoim domowym zaciszu i dyskutować o nich z najbliższymi znajomymi. Bez złota, blichtru i całej tej otoczki. Przy herbacie, o.

Podsumowując:

sukienki: Rosamund Pike/ 10 (ubrała się zgodnie ze swoim imieniem!)
werdykty: 8/10 bo jednak dali "Boyhoodowi"
nudność gali: "Boyhood" / 10
herbata: a tu zaskoczenie, dzisiaj cydr

cydr: cydr/10 zawsze i o każdej porze


0 komentarzy:

Prześlij komentarz